Bez tytułu
wczorajszy wieczor = kopletna klapa. Odwiedziny u brata mojego chlopa. Zaczelo sie od tego, ze bedzie tez D. ktorego nie lubie. Ale ok, jakos to przezyje. Co lepsze, jeszcze mam po niego pojcheac! Spoko... jeszcze okazuje sie, ze ma isc K.(jej tez nie lubie), ale na szczescie jej nie bylo. Zawsze stawiam to samo ultimatum: ona albo ja (zawsze skutkuje). Ok, jeszcze podjezdzamy do sklepu, wodka, piwo i mozemy jechac. Dla mnie cola :-) Jestesmy na miejscu. Godzina, dwie, wszystko jest ok. Towarzystwo sie rozkreca, wiec rundka na stacje po jeszcze 3 piwka. Jezyki zaczynaja sie rozwiazywac i na swiatlo dzienne wychodzi KLAMSTWO!!! Cos, czego strasznie nie lubie. On oklamal MNIE! Krotka wymiana zdan, wieczor zmarnowany. Siedzimy obok siebie - jak najdalej sie da. Kilka zdan wiecej, o duzo za duzo, slowa, ktorych pozniej mozna zalowac, wstaje, ubieram sie i wychodze. Gospodarz domu probuje mnie zatrzymac, ale slowa dobiegajace z pokoju utwierdzaja mnie jedynie w przekonaniu, ze dobrze robie wychodzac. Nie ma sensu sie wracac. Wsiadam do samochodu, chwila zwatpienia - moze jednak nie powinnam tak wychodzic?? "nie, nie, nie, dobrze robisz. Wsiadaj i odjezdzaj!" Nareszcie w domu. Wylaczam komorke - nie chce zeby on do mnie dzwonil, nie chce zadnych wiadomosc od niego, chce sie odciac. Dryyyyyyn - stacjonarny. Podnosze sluchawke - ON!!! Rozmowa jednak nie trwala dlugo. 3 zdania, i tut tut tut tut... odlozona sluchawka. Jak gdyby nigdy nic ide spac.