Bez tytułu
Wczoraj bylam na kolejnej rozmowie w sprawie pracy. W zasadzie to nie za bradzo chcialabym tam pracowac i kiedy zadzwonil pan, zeby sie umowic na rozmowe chcialam powiedziec ze moja oferta jest juz nieaktualna, ale zgodzilam sie. Przynajmniej troche oswoje sie z rozmowami. Bo to jest tak: im mniejsza firma, im mniej znaczaca osoba przeprowadzajaca rozmowe tym wieksze ma wymagania i zadaje glupsze pytania. Osoba ktora zajmuje sie rekrutacja, ale taka osoba, ktora ma odpowiednie wyksztalcenie (w sensie jakies zarzadzanie zasobami ludzkimi) wie jakie zadac pytanie, zeby na podstawie udzielonej odpowiedzi moc okreslic profil kandydata. Nie wiem jak mam to wytlumaczyc. W kazdym razie pan z ktorym wczoraj rozmawialam, na oko 35lat, sam juz nie wiedzial jakie pytania wymyslac. Moim zdaniem nic ciekawego sie nie dowiedzial :) Bo zapytal mnie np. o sytuacje stresowe w ktorych ostatnio sie znalazlam. Wymieniac moge bez konca, tylko po co? Chyba lepiej wiedziec jak sobie radze z tym stresem? Czy z bezsilnosci placze czy bardziej mnie to mobilizuje? Do tygodnia sie odezwie. A ja mam dylemat. Czy jesli pan mnie zechce do pracy to czy zgodzic sie, bo lepsza ta praca niz zadna, a pieniedzy ktore bym zarobila nie wysiedze przeciez w domu, czy odmowic, zeby nie uzerac sie z tym dziwnym facetem. Bo to taki strasznie pewny siebie facet, "co to on nie jest", a ja takich ludzi nie lubie :)
Wczoraj kupilam w koncu suknie slubna :) Ciezko mi bylo sie zdecydowac. W kazdej przeciez wyglada sie jak ksiezniczka. Ze wszystkich ktore mierzylam wybralam 5 i mialam noc na zastanowienie sie. Jeszcze tylko T musi kupic jakis garnitur, obraczki, zaproszenia i zawiadomienia, alkohol i jestesmy gotowi :)